Pszczynianie na wyprawie himalajskiej / fot. Stowarzyszenie Wichura

Z Pszczyny do Everest Base Camp

Pszczyna
29.11.2019, 15:32

14 października 2019 roku 14-osobowa grupa z Pszczyny wyruszyła w Himalaje. Celem było dotarcie do znajdującego się na wysokości 5364 m Everest Base Camp, oraz zdobycie Kallapathar (5643 m). Uczestnicy wyprawy to w większości młodzież, członkowie Stowarzyszenia „Wichura” z Pszczyny. Towarzyszył im burmistrz Pszczyny, Dariusz Skrobol.

Wyprawę śledziła cała Pszczyna. Facebookowy fanpage obserwowało ponad 800 osób. Podróż odbyła się w październiku, ponieważ jesień i wiosna to najlepszy czas na wyprawę w Himalaje. Wtedy rzadko pada deszcz, a wyprawa jest bezpieczna i przyjemna. Podróżnicy najpierw polecieli do Katmandu, stolicy Nepalu, a następnie do Lukli, skąd, wyruszyli na kilkunastodniowy trekking. 

Lotnisko w Lukli to najbardziej niebezpieczne lotnisko świata. – Ta świadomość działa na wyobraźnię. Nutka strachu była w każdym z nas – mówi Joanna Rozmus-Cader, prezes, założycielka „Wichury” i dyrektor SP nr 3 w Pszczynie. – Pas startowy jest bardzo krótki. Na jednym jego końcu znajduje się skała, a na drugim przepaść. Samolot, podchodząc do lądowania, wyłącza silniki i ślizgiem wjeżdża na pas. Na jego końcu musi wyhamować – inaczej zderzy się z górą.

Namaste! Pszczyńska ekipa wyprawowa po przylocie do Nepalu.

Joanna Rozmus-Cader w drodze

Wycieczce zgodnie z planem udało się 23 października dotrzeć do bazy u stóp najwyższej góry świata, Everest Base Camp. Tego dnia „Wichura” obchodziła swoje 15. urodziny. Na miejscu uczestnicy zawiesili pamiątkową tablicę, która uczciła nie tylko 15-lecie Stowarzyszenia, ale też 100-lecie I powstania śląskiego i 30. rocznicę śmierci Jerzego Kukuczki. – Wielu polskich himalaistów wywodzi się ze Śląska. Również i my, jako Ślązacy, chcieliśmy uczcić 100. rocznicę powstania śląskiego. Cieszymy się, że pozostałe rocznice zbiegły się w czasie. Nie planowałam, że pojedziemy w Himalaje akurat na 15-lecie „Wichury”. Uważam, że nic nie dzieje się przypadkiem – mówi pani Joanna. Wyjazd zbiegł się także z 41. rocznicą pierwszego polskiego wyjścia na Mount Everest, którego dokonała Wanda Rutkiewicz. 24 października w bazie pod Everestem odbywał się duży zlot z okazji rocznicy śmierci Kukuczki. Pszczyńska ekipa niestety tego dnia wychodziła już na Kalapatthar. Spotkała jednak wcześniej bardzo dużo innych polskich grup, min. tę, której towarzyszyła Cecylia Kukuczka, żona Jurka Kukuczki, choć niestety samej pani Cecylii nie udało się pszczynianom spotkać.

Pamiątkowa tablica, którą pszczyńska ekipa zawiesiła w Everest Base Camp

Pszczynianie oprócz bazy odwiedzili m.in. osady Phakding, Khumjung, Dingboche, Doliny Chhukung, oraz zdobyli Kalapatthar, który był najwyższym punktem wyprawy.

– O wyprawie w Himalaje zdecydowano ponad rok temu, a sam pomysł pojawił się w 2014 roku, kiedy Wichura obchodziła swoje 10-lecie. Gościem specjalnym jubileuszu był himalaista Krzysztof Wielicki. Rozpoczęły się wstępne rozmowy na temat wyjazdu, na który Wielicki został zaproszony.

Wyprawa została zorganizowana z pomocą Oli Dzik, słynnej polskiej himalaistki, zdobywczyni tytułu „Śnieżnej Pantery”, która prowadzi w Krakowie biuro podróży organizujące wyprawy w Himalaje. – Kiedy wiedzieliśmy już, że Krzysztof Wielicki z nami nie pojedzie, bo przygotowuje się do kolejnego zimowego wejścia na K2, szukaliśmy kontaktów. Olę poznałam jakiś czas temu i wiedziałam, że organizuje takie wyprawy. To postać nietuzinkowa – wspomina pani Joanna. Pomocny był także burmistrz, który nie tylko zaangażował się w poszukiwanie sponsorów dla młodych ludzi i wziął patronat nad wyprawą, ale także zgodził się pełnić funkcję opiekuna. Nie każdy wie, że Dariusz Skrobol jest przewodnikiem górskim i był współzałożycielem stowarzyszenia „Wichura”.

Przygotowanie wyprawy zajęło sporo czasu. Trzeba było szczegółowo rozplanować trasę i miejsca noclegów. Wichurze udało się pozyskać grant od gminy Pszczyna, który przeznaczono m.in. na bilety lotnicze dla 7 młodych uczestników wyprawy, którzy są mieszkańcami gminy oraz pani Joanny jako prezesa stowarzyszenia i organizatorki wyprawy. – W międzyczasie okazało się, że 2 uczniów odpadło z powodów zdrowotnych, ale w ich miejsce udało się znaleźć 2 osoby dorosłe, które pokryły samodzielnie całość kosztów wyjazdu. Dzięki nadwyżce pieniędzy mogliśmy na miejscu zakupić wycieczkę i wizy dla wszystkich.  Zakupiłam też za pozostałe pieniądze część potrzebnego ekwipunku, min. materiały opatrunkowe, kartusze czy czajnik, dzięki któremu codziennie mogliśmy gotować gorącą herbatę do termosów dla wszystkich. Część poszła na napiwki dla nepalskich przewodników, które są wysokie i są normą w tym kraju – mówi pani Joanna. – Było dla mnie ważne, żeby stworzyć większą grupę. Wtedy jest bezpieczniej. Szukałam osób, które były w stanie zapłacić za wyprawę z własnej kieszeni. Nie było to łatwe. Nie są to małe pieniądze, bo 10 tys. zł od uczestnika. Każdy z uczestników musiał też wziąć trzy tygodnie urlopu, żeby pojechać, no i mieć doświadczenie górskie – mówi Joanna Rozmus-Cader.

Dzień na wyprawie zaczynał się wcześnie. Aby dojść zgodnie z planem do bazy, obowiązywała duża dyscyplina.  Ekipa pobudkę zaliczała około 6.00, a wychodziła na szlak o 7.00 lub  8.00, choć przed wejściem na Kalapatthar trzeba było wstać już o 3.00, by na szlak wyjść o 4 rano. Grupa każdego dnia pokonywała kilka kilometrów. Wędrówka kończyła się około godziny 16.00 dotarciem do lodży. – Szliśmy po kilka kilometrów dziennie, ale mieliśmy ciężkie, prawie 20-kilogramowe plecaki, więc organizm bywał wyczerpany. Byliśmy na to przygotowani pod względem prowiantu. Ratunkiem bywały batony energetyczne i napoje izotoniczne. 

Lodże to rodzaj schronisk prowadzonych przez miejscową ludność, które oferowały wyżywienie.  W środku lodż znajduje się jadalnia, pośrodku której stoi koza rozpalana  popołudniami, a gaszona na noc. To jedyne ciepłe pomieszczenie w budynku. Pokoje nie są ogrzewane. Często śpi się w kurtkach. W niektórych lodżach była możliwość wzięcia ciepłego prysznica, choć było to kosztowne, a prysznic znajdował się najczęściej na zewnątrz. Po dotarciu do lodży był czas na ogrzanie się, relaks, skontaktowanie się z rodziną przez internet, rozmowy, gry w karty, słuchanie muzyki, czy oglądanie zdjęć, które podróżnicy zrobili w drodze. Pora na sen przychodziła dosyć wcześnie, bo około godziny 20.00 – 22.00.

Podstawą pożywienia był oczywiście ryż, choć, co ciekawe, w lodżach można było zamówić także pizzę czy burgery. – Wszyscy straszyli nas przed rewolucją po azjatyckim jedzeniu, ale myślę, że na wyrost. Poza tym w lodżach każdy mógł wybrać co zje. Te miejsca coraz bardziej się komercjalizują – wspomina J. Rozmus-Cader. 

Kalapatthar zdobyty!

By się przygotować, Wichura przez całe wakacje organizowała wyjazdy kondycyjne w Tatry. Wychodziła na Czerwoną Ławkę, Koprowy Wierch, czy Jagnięcy Szczyt - mocno eksponowane góry. W ten sposób uczestnicy wyprawy ćwiczyli wydolność górską. – Młodzież z „Wichury” znaliśmy na tyle, że wiedzieliśmy, że sobie poradzi w górach wysokich. Jeżeli ktoś chodzi po górach i nie ma predyspozycji do choroby wysokogórskiej, to powinien bez problemu sobie poradzić. Choroba wysokogórska może jednak dopaść każdego. Można przygotować się kondycyjnie, ale sama kondycja na tak dużych wysokościach i tak nie ma wielkiego znaczenia – mówi J. Rozmus-Cader.

Wyprawa była bardzo przemyślana. – Prowadziły nas doświadczone osoby. Oprócz Oli Dzik był również z nami nepalski przewodnik. Codziennie wieczorem mierzono nam ciśnienie, puls i poziom tlenu we krwi. Na wyprawie wysokogórskiej kluczowa jest aklimatyzacja. Polega ona na stopniowym przyzwyczajaniu się do dużej wysokości, odbywaniu wolnych spacerów, odpoczynku w lodżach. W dzień wychodzi się wysoko, a na nocleg schodzi niżej. W ten sposób organizm przyzwyczaja się do coraz mniejszej ilości tlenu. Byliśmy już bardzo wysoko, kiedy dolecieliśmy do Lukli (2800 m n.p.m.). By się zaaklimatyzować, schodziliśmy na 2600 m, po czym wychodziliśmy na 2900. Np. w Namche Bazaar przebywaliśmy 2 dni - pierwszego dnia poszliśmy na spacer do miejsca położonego powyżej 4000 m, a na nocleg wracaliśmy do miasteczka. Drugie dwudniowe wyjście aklimatyzacyjne odbyliśmy w osadzie Dingboche. Tam jednego dnia grupa wychodziła na 5-tysięcznik Nangkartshang (5073m), a więc byliśmy wyżej od dachu Europy - Mt. Blanc. Każda kolejna lodża na naszej trasie znajdowała się wyżej – relacjonuje pani Joanna.

Po powrocie do Katmandu przed wylotem do Polski uczestnicy zjedli uroczystą kolację w nepalskim stylu. Wówczas trwało w kraju 5-dniowe święto Tihar na cześć bogini Lakszmi i boga Jamy. – Byliśmy zaskoczeni, bo wszystko było obwieszone światełkami, jak u nas na Boże Narodzenie. Palono z tej okazji olejne lampki, wykonywano  mandale z sypkiej farby. Oglądaliśmy tradycyjne tańce w strojach ludowych. Trafiliśmy na 4 dzień święta – dzień wołu, podczas którego oddaje się cześć domowym zwierzętom pociągowym, które w Nepalu są świętością i mają pierwszeństwo na szlakach – wspomina J. Rozmus-Cader.

Nepalskie święto Tihar

Na himalajskich szlakach na każdym kroku mija się jaki. Turyści muszą je przepuszczać, a czasem nawet schodzić w tym celu ze szlaków, które bywają bardzo wąskie. Podobnie, kiedy przechodzi się przez wiszące mosty nad przepaściami, trzeba nieraz się cofnąć, gdy z naprzeciwka nadchodzi jak ze swoim pasterzem. Pierwszeństwo na szlakach mają także zawodowi nepalscy nosicze, którzy zrobili na wycieczce ogromne wrażenie. Potrafią przenosić nawet 100-140 kg. Tak zarabiają na życie. To czasami bardzo stare osoby. Mają własne systemy nośne. Towary taszczą w zwykłych koszach, pod które podkładają wielkie poduchy, by nie poobijać ciała. Dla utrzymania równowagi przez czoło przewieszają szarfę przypiętą do ładunku. Czasami chodzą po szlakach w klapkach lub zwykłych tenisówkach, czy sandałach.

Na himalajskich szlakach na każdym kroku mija się jaki, które wykorzystuje się do przewożenia towarów.

Wiszące mosty to jedna z atrakcji himalajskiej trasy.

Podróżnicy poświęcili swój wyjazd akcji "Zdobywamy szczyty dla hospicjum" na rzecz Hospicjum św. Ojca Pio w Pszczynie. Każdy kilometr i każde 100 m różnicy wzniesień to jeden punkt. – Punkty na rzecz hospicjum zbieramy od maja do końca listopada. Jesteśmy klubem, który co roku zdobywa ich najwięcej. Przebyliśmy ponad 140 km i zrobiliśmy ponad 5000 m przewyższenia. To nasz największy wyczyn w akcji – mówi J. Cader i dodaje – Postać Ojca Pio towarzyszy nam od lat i daje nam siłę, energię oraz mądrość, żeby wiedzieć, co robić i kiedy zawrócić.

Uczestnicy w drodze powrotnej do Lukli wzięli także udział w akcji zbierania śmieci. Każdy zniósł z parku himalajskiego Sagarmatha kilogram śmieci. Do akcji zachęcił ich napotkany tam Australijczyk.

Zdobywamy szczyty dla hospicjum... z chorągiewką akcji pszczyńskiego hospicjum

Sprzątamy Himalaje...

Uczestnicy wyprawy przez większość czasu mieli dostęp do internetu. – To było spore zaskoczenie. Byłam pewna, że może nawet nie być dostępu do sieci przez całe 12 dni. Nastawiałam na to rodziców młodzieży. Tymczasem w każdej lodży, które pozyskują prąd z paneli solarnych, aż do zmierzchu mieliśmy internet, dzięki czemu mogliśmy się kontaktować z rodzinami przez komunikatory i pisać na bieżąco relacje z podróży na facebooku – wspomina pani Joanna.

– Jestem bardzo dumna z naszych młodych ludzi. Nie wszyscy wyszli na Kalapatthar, ale do bazy pod Everestem dotarliśmy całą grupą. Nie chodziło o zdobycie szczytów za wszelką cenę, ale o samą drogę i wszyscy podchodzili do wyprawy rozsądnie. Wiedzieli, że zawsze można zawrócić – podkreśla J. Rozmus-Cader. – Przy samym podejściu na szczyt w lodży zostały dwie osoby, które czuły, że są zmęczone, a dwie osoby z pomocą przewodnika zawróciły, bo czuły się bardzo źle. Niektórzy po wejściu na szczyt musieli od razu schodzić, bo dawały się we znaki odmrożenia rąk i stóp – wspomina pani Joanna. Atmosfera w grupie była rewelacyjna. Część ekipy znała się z poprzednich wypraw. – Od samego początku wszyscy potrafili się dogadać, również młodzi ze starszymi. Każdy dla drugiego zrobiłby wszystko, wszyscy mogli liczyć na wzajemną pomoc. Powstała wspólnota. Nie było tam miejsca na rywalizację – wspomina J. Rozmus-Cader. Również rodzice uczniów mieli do nas zaufanie i bardzo dobrze zareagowali na pomysł wyjazdu, pomagali w szukaniu sponsorów i w organizacji wyprawy. Po powrocie witali nas kwiatami. Cieszyli się, że ich dzieci mogły to przeżyć – mówi pani Joanna. 

– Klub turystyczny to pasja moja i mojego męża. Cieszymy się, że jako Wichura mogliśmy zorganizować pierwszy pszczyński wyjazd w Himalaje. To dla nas radość, że możemy organizować wyprawy dla innych. To otwieranie młodym ludziom okna na świat, tak jak kiedyś ktoś otworzył mnie, zabierając w Tatry. Kiedyś być może stworzą swoje kluby, zrobią coś fajnego dla innych – mówi J. Rozmus-Cader. – Mój bardzo dumny ze mnie mąż wie, ile kosztowało mnie to wysiłku, energii i nieraz płaczu, bo często ludzie oceniają moją działalność negatywnie, i przez to krzywdzą. Pojawiały się sygnały, że organizujemy wyjazd dla siebie. Cały czas ktoś wietrzył sensację i podstęp w tym, że pozyskaliśmy grant od miasta. To bolesne dla kogoś, kto poświęca swój czas, energię i życie osobiste po to, by coś zrobić dla innych. W dodatku dostaję za to ciernie zwykle nie twarzą w twarz, tylko w sieci, anonimowo – mówi pani Joanna.

Młodzi Nepalczycy

W Katmandu

– Kiedy przylecieliśmy do Nepalu, byłam przerażona innością i dzikością tego kraju. To był dla mnie ogromny szok kulturowy. Jednak ostatniego dnia wyprawy, kiedy wróciliśmy do Katmandu, chciałam chłonąc i zapamiętać jak najwięcej. Naprawdę zakochałam się w tym miejscu i w jego odmiennej od naszej codzienności. Idąc wioskami, oglądaliśmy tamtejsze życie, spotykaliśmy dzieci, które były wiecznie brudne i zawsze ubrane w kurtki puchowe oraz ciepłe spodnie, nawet, gdy my szliśmy krótkich rękawkach. Widzieliśmy domy, które bywały barakami z klepiskiem pośrodku i jednym pomieszczeniem, w którym dookoła stoją łóżka. Ci ludzie żyją po swojemu, według tradycji i nie znają innego życia. To my, przyjeżdżając z Europy chcemy im narzucić nasze wartości i standardy, a oni niekoniecznie chcą z tego czerpać. Jestem jednak zaskoczona, bo prawie wszyscy Nepalczycy bez problemu porozumiewają się po angielsku. Człowiekowi wydaje się, że wjechał do trzeciego świata, a jednocześnie nawet starsi ludzie władają tam angielskim – wspomina Rozmus-Cader.

Bilet powrotny z Lukli do Katmandu

– Himalaje to magiczne miejsce. Kogoś, kto kocha góry, przyciągają jak magnes. Ta wyprawa była dla mnie ogromnym przeżyciem. Trudno po powrocie wrócić do rzeczywistości. Myśli cały czas uciekają w Himalaje – śmieje się pani Joanna, dodając – najpiękniejsze w podróżowaniu jest poznawanie obcej kultury i wszystkiego, co dany kraj ma nam do zaoferowania.

Celem pszczyńskich podróżników na przyszły rok jest zdobycie Kilimandżaro. Taki pomysł zrodził się jeszcze na wyprawie himalajskiej. Na Kilimandżaro topnieje lodowiec i podróżnicy chcieliby go jeszcze zobaczyć. Grupa się już zbiera - chcą jechać wszyscy pszczyńscy himalaiści. 

---

Szkolne Koło Krajoznawczo -Turystyczne przy PTTK Pszczyna zostało założone w 2004 roku. Na wycieczki wyjeżdżały początkowo tylko dzieci i młodzież. Siedem lat później Koło zostało przekształcone w Stowarzyszenie „Wichura”, które zrzesza zarówno najmłodszych, jak i dorosłych miłośników gór i turystyki. Obecnie liczy ono 150 członków. W ciągu 15 lat działalności zorganizowało ponad 260 wycieczek. Obecnie wyjeżdżają całe rodziny. Od kilku lat „Wichura” organizuje również wyprawy w Alpy. Na wycieczki wyjeżdża 2 razy w miesiącu. Ich zapowiedzi można śledzić na jej stronie internetowej stowarzyszenia.

 (fot. Stowarzyszenie "Wichura" i uczestnicy wyprawy)

Ada Ryłko, Katarzyna Kłym

T G+ F

Komentarze:

Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie

Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie

d wielu lat w okresie bożonarodzeniowym spotykamy się na Pszczyńskim Jarmarku Świątecznym. Z powodu pandemii w tym roku to tradycyjne wydarzenie nie...
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej

35 lat Muzeum Prasy Śląskiej

uzeum Prasy Śląskiej im. Wojciecha Korfantego w Pszczynie obchodzi 35-lecie istnienia. Z okazji jubileuszu zastępca burmistrza Barbara Sopot-Zembok...
Uhonorowani przez Sybiraków

Uhonorowani przez Sybiraków

Sybiracy w podziękowaniu za wieloletnią współpracę wręczyli odznaki władzom powiatu i pracownicom pszczyńskiego starostwa
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty

Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty

rzyszłoroczne wydatki gminy Pszczyna wyniosą niemal 324 mln zł. Taką decyzję podjęli radni, którzy opowiedzieli się za przyjęciem uchwały...
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska

Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska

15 grudnia Rada Gminy Goczałkowice-Zdrój przyjęła uchwałę w sprawie wystąpienia z apelem do premiera dotyczącym uzdrowiska
Konkurs "Pierwsze zdjęcie na Instagramie"

Konkurs "Pierwsze zdjęcie na Instagramie"

Już wkrótce Gmina Pawłowice będzie miała swój profil na Instagramie. Z tej okazji ogłoszony został konkurs „Pierwsze zdjęcie na Instagramie”